Jak pamiętacie mój drugi post na tym blogu pisałam Wam, że chodząc do szkoły średniej piątki spędzałam u byłej już koleżanki. W każdy piątek po lekcjach jeździłam do niej do domu, żeby nie czuć bólu i rozczarowania po rozstaniu z byłym. Z jednej strony to pomagało ale z drugiej czułam taką pustkę w swoim życiu. Czułam pustkę, którą nie wiedziałam jak mogłabym zapełnić. Marzyłam o miłości takiej no wiecie na całe życie i księciu na białym koniu, który porwie mnie do swojego zamku. Dobra trochę popłynęłam z tym księciem, a tak całkiem serio. Chciałam poznać kogoś kto mnie zwyczajnie pokocha i nie porzuci po kilku miesiącach chodzenia bo po co mi facet, który jest niezdecydowany. Jak co piątek wróciłam od koleżanki do domu i wspomnienia napełniały moje oczy łzami. Postanowiłam wtedy wejść na modne wtedy gadu-gadu i napisać do kogoś bo rozmowy z ludźmi zawsze dawały mi nadzieję na wiarę w ludzkość. Wybrałam więc w wyszukiwarce płeć: mężczyzna, wiek: 18-20 lat. Napisałam do dwóch chłopaków nie zwykłe cześć lub siemka. Od razu walnęłam prosto z mostu: Cześć. Masz ochotę popisać bo straszne nudy, a Twój numer tak naprawdę znalazłam w wyszukiwarce. Jeżeli nie chcesz pisać to od razu powiedz.
Ku mojemu zdziwieniu jeden z nich odpisał i to całkiem pozytywnie. Rozmowa trwała chyba z kilka godzin i była taka naturalna jakbyśmy znali się od lat. Mieliśmy wiele wspólnych tematów i na koniec zaproponowałam mu, że jak będzie miał ochotę może się jeszcze kiedyś do mnie odezwać. W sumie długo czekać nie musiałam bo już na drugi dzień dostałam od niego wiadomość. Następna nasza rozmowa również miło przebiegła dlatego po tygodniu pisania mój obecny już narzeczony zaproponował mi spotkanie w realu w sobotę. Pamiętam, że lał wtedy rano deszcz i stwierdziłam, że idę spać dalej i nigdzie nie jadę. Dostałam od niego sms tego dnia, że pogoda chyba nie sprzyja spotkaniu więc można po prostu przełożyć datę spaceru. Drugiego terminu nawet nie umawialiśmy bo wypadł on przypadkiem. Pamiętam jedynie, że był to kolejny piątek i siedząc u koleżanki dostałam od niego sms: Czy jest szansa, że w ogóle się kiedyś spotkamy? Myślę sobie, że chyba nie. Nie chcę znowu cierpieć i płakać przez faceta, który mnie znowu porzuci. Koleżanka doradziła, żebym jednak poszła bo nic nie stracę, a może akurat będzie On w moim typie i wyjdzie coś więcej... Byłam tak uparta, że jedynie słowa koleżanki mnie w końcu przekonały: Idziesz na to spotkanie bo inaczej wyrzucę Ci kurtkę i buty przez okno. Myślę sobie: Dobra pójdę tylko jeden jedyny raz to może się w końcu ode mnie odczepi.
Zmęczona po szkole i mając zaledwie godzinę do autobusu poszłam w umówione miejsce. Stał i czekał, do końca w sumie nie wiedziałam czy to On ale podeszłam i nieśmiało wydukałam z siebie jedynie: Cześć. Odwrócił się, a Jego wzrok i spojrzenie było takie jakby zobaczył co najmniej kosmitę lub coś równie dziwnego. Z nerwów wepchnęłam mu reklamówkę z płytami, które dostałam od koleżanki dla siostry i spytałam o kierunek spaceru. Z tamtego momentu pamiętam, że gadałam jak najęta. Moja buzia przez cały czas się nie zamykała. W sumie to już nawet nie przypominam sobie co mówiłam, a On patrzył się na mnie nadal jak na kosmitę. Ręce miałam schowane do kieszeni od kurtki, a myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Po pierwszym spotkaniu idąc w stronę autobusu byłam przekonana, że już nigdy więcej się nie odezwie no bo tak dziwnie się na mnie patrzył. Na bank mu się nie spodobałam ale zachował się na tyle kulturalnie, że chociaż odprowadził mnie na autobus. Po powrocie do domu znowu napisał i zaczął się dopytywać o kolejne spotkanie co mnie bardzo zdziwiło. Po przemyśleniu sprawy stwierdziłam, że w sumie jest całkiem fajny i dobrze nam się ze sobą rozmawia to czemu by nie. Tylko obiecałam sobie wtedy jedno, żeby jak najdłużej być dla niego niedostępna.
Drugie spotkanie było nieco dłuższe bo trwało może z 2-3 godziny na dworzu, które mój narzeczony zawsze przypomina mi słowami: Pamiętasz jak po drugim spotkaniu na przystanku nie chciałaś mi dać całusa, a Ja Ci go skradłem? Następnym razem zabrał mnie po moich lekcjach do siebie do domu. Wtedy w sumie nie wiedziałam jeszcze gdzie mnie zabiera bo jak się dopytywałam to mówił tylko, że zobaczę. Po spotkaniu z ciekawości zapytałam Go co powiedział swoim rodzicom, że kim Ja dla Niego jestem? Odpowiedział, że uprzedził ich, że przyprowadzi swoją dziewczynę. Troszkę byłam zła, że znowu zaczęłam szybko związek, że jednak mogłam nie iść do Niego do domu. Bodajże po 3 spotkaniu napisałam mu, że wyprowadzam się na stałe do Lublina. Chciałam sprawdzić Jego reakcję i to czy w ogóle mu na mnie chociaż trochę zależy. Złapał doła i zaczął płakać, że jak to i dlaczego mu tego wcześniej nie powiedziałam tylko teraz jak się mocno zakochał? Podręczyłam Go i w końcu dałam mu spokój i tak zostaliśmy parą. Mimo, że dla wielu ludzi związek, który się szybko zaczął powinien równie szybko się zakończyć jest nieprawdą. Mój internetowy związek zaczął się zaledwie po dwóch tygodniach, a trwa już prawie 5 lat. Zakochaliśmy się w sobie będąc jeszcze w wieku nastoletnim i mając kilka nieudanych związków za sobą. Może związków to zbyt duże słowo ale wiecie o co chodzi... Dlatego gdyby nie internet podejrzewam, że nadal byłabym nieszczęśliwa i samotna. Nadal szukałabym szczęścia, a tak znalazłam bratnią duszę, która mieszkała zaledwie 20 km ode mnie, a Wy...
Jak poznaliście swoje połówki? :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak już tu wszedłeś to zostaw po sobie mały ślad.
Będzie mi miło. :-)