poniedziałek, 25 stycznia 2016

Jak zacząć akceptować siebie? Ja wiem!

Cześć. Pomysł na wpis powstał zupełnie przez przypadek w trakcie dzisiejszej pracy. Pomyślałam sobie, że byłby to nawet ciekawy temat do napisania postu tym bardziej, że trochę w tym temacie siedziałam. Nie będą to nakazy z mojej strony, które macie wdrożyć w swoje życie ale raczej krótka lekcja pokazująca nad czym warto pracować by zmienić negatywne nastawienie do siebie. Zdaję sobie sprawę, że na siłę nikogo nie przekonam i nie zmienię ale może w jakiś choć najmniejszy sposób komuś pomogę odnaleźć samego siebie.

Pamiętam, że mając kilkanaście lat byłam skupiona tylko i wyłącznie na własnym wyglądzie. Ważne było to, żeby modnie się ubrać i nie przytyć ale zacznijmy od początku. Jak sami dobrze wiecie na nasze zachowanie duży wpływ ma otoczenie i to właśnie po części ono kształtuje naszą psychikę i to jak postrzegamy siebie samych i świat. Okres dojrzewania to czas buntu i rozczarowań, który u jednych trwa krótko i jest praktycznie niezauważalny. Natomiast u drugich odbija się ciężko na psychice i czasami z takiego stanu lekkiej depresji jest bardzo ciężko samemu wyjść. Ze mną ciężko było się w tamtym czasie dogadać i możesz wierzyć lub też nie ale na każdym kroku starałam się zwrócić na siebie uwagę na wiele sposobów jak przystało na nastolatkę. Jak się możesz domyślić efekty były marne albo nawet wcale ich nie było widać więc stwierdziłam, że jestem beznadziejna i po prostu muszę zacząć się jeszcze bardziej starać. Pierwsze co mi przyszło w tamtym czasie na myśl to mój wygląd nadający się do poprawki czyli postanowiłam sobie jak najszybciej schudnąć i zmienić styl ubierania. 

Jako nastolatka zaczęłam się głodzić bo skoro ucieczki z domu i pyskowanie efektu nie przynosiło to trzeba było się udać do bardziej drastycznych środków. Uważałam, że głodówką zwrócę na siebie większą uwagę rodziny to jeszcze będę miała przez to więcej znajomych. To właśnie w Gimnazjum moja psychika uległa dość znacznemu pogorszeniu i to właśnie tam moja samoocena spadła zupełnie na dno. Z dnia na dzień stawałam się coraz bardziej chudsza ale nie szczęśliwsza. Inni zaczęli zwracać uwagę, że jestem szczuplejsza ale nie widzieli tego jak moja psychika cierpi. Nie jest to wina tylko i wyłącznie mojej rodziny, która w tamtym czasie zwracała uwagę tylko na 14 lat młodszą siostrę. To również po części wina rówieśników z Gimnazjum gdzie szydzono i wyśmiewano za kilka kilogramów więcej lub po prostu za ciuchy z bazarku. Pamiętam, że wpadłam nawet w fobię, że bałam się przytyć chociażby 1 kg. Taki stan trwał kilka lat i trwałam w nim jako niewolnik własnego ciała... 

Do momentu, w którym to poszłam na studia i poznałam ją. Kobietę w wieku mniej więcej podobnym do mojej mamy, która nosiła bardzo dużo nadprogramowych kilogramów. Jej styl i fryzura dały mi wiele do myślenia bo przecież jak to jest możliwe, że nosi ona sukienki eksponujące jej mankamenty i jest uśmiechnięta i w tamtym momencie uświadomiłam sobie jedną rzecz. Mianowicie doszłam do wniosku, że brak akceptacji to nie mankamenty ciała ale mankamenty naszego wnętrza. To wszystko co widzimy w czarnych barwach tak naprawdę jest wizją, którą stwarza nam własny umysł. Przecież to nie Ja mam problem z tym, że mam parę kilogramów więcej tylko inni. Ja nie będę się zmieniać pod kogoś, a jeżeli sama podejmę decyzję o schudnięciu to schudnę. Może na początku będzie Ci ciężko przekonać się do siebie samego ale uwierz mi, że jeżeli już to zrobisz to będziesz najszczęśliwszym człowiekiem na całym świecie. Przecież to nie inni mają decydować o tym jak masz się ubrać lub ile masz ważyć. 

W końcu to Ty masz być szczęśliwy i podobać się samemu sobie. Jeżeli Twojemu najlepszemu przyjacielowi nie podoba się to jak się ubierasz to może zamiast sposobu ubierania powinieneś zmienić przyjaciela? 



piątek, 15 stycznia 2016

Recenzja tuszu hypoalergicznego od Bell, balsamu od Eveline i szamponu od L'biotica...

Cześć. Dzisiejszy post będzie recenzją trzech produktów dość znanych nam marek, które otrzymałam w ramach podziękowań od strony Testoland.pl, którą serdecznie polecam. Tusz hypoalergiczny z Bell miałam już okazję wcześniej używać i byłam z niego bardzo zadowolona. Jedynie pozostałe dwa produkty czyli szampon i balsam stały pod dużym znakiem zapytania. Dlatego też od kilku lat używam jednego i niezmiennie tego samego szamponu, o którym możecie zresztą przeczytać tutaj ale do rzeczy...

1) Pierwszą rzeczą, którą wypróbowałam jako pierwszą był szampon do włosów L'biotica. Większość szamponów jakie miałam okazję używać to takie, które obciążają moje włosy co w rezultacie doprowadza do tego, że wyglądają na bardziej przetłuszczone niż przed umyciem. Nie sądziłam, że znajdę szampon dorównujący praktycznie temu, który jest moim faworytem numer jeden. Szampon Silk&Shine od L'botica nie dość, że doskonale poradził sobie z moimi przetłuszczającymi się włosami to jeszcze nie obciążył ich praktycznie w ogóle. Jedynym minusem było mało 30 ml opakowanie, które starczyło mi zaledwie na dwa użycia. Dodam jeszcze od siebie, że szampon ma piękny i intensywny zapach, który dobrze czuć na własnych włosach. Dlatego serdecznie polecam go osobom z szybko przetłuszczającymi się włosami tak jak moje. Ja akurat miałam próbkę szamponu ale w internecie można znaleźć większe opakowania, których cena wynosi 27 zł na 250 ml. Myślę, że się opłaca go kupić tym bardziej, że naprawdę jest to dość dobry produkt.





2) Drugim produktem jaki użyłam jest balsam od Eveline Cosmetics o przyjemnym zapachu pistacji i migdała. Rzadko kiedy podoba mi się jakikolwiek zapach dlatego zawsze śmieję się, że nie znalazłam jeszcze dla siebie perfum o zapachu stworzonym specjalnie dla mnie. Balsam, który miałam okazję przetestować ma kremową konsystencję, która nie zostawia po sobie tłustych śladów ani nie uczula. Krem jest przeznaczony dla skóry bardzo suchej dlatego kobitce, która mi go przysłała udało się trafić w samo sedno, ponieważ moja skóra zimą zaczyna przypominać tarkę. Po jego użyciu moja skóra stała się momentalnie zmiękczona i dogłębnie nawilżona co mnie mocno cieszy. Kosmetyk tworzy po jakimś czasie barierę ochronną, która zapobiega utracie wody przez skórę. Oprócz tego balsam również przydaje się trakcie masażu pleców czego jestem żywym przykładem. Jego cena nie jest wielka biorąc pod uwagę jego ilość czyli 200 ml. Jego koszt wynosi około 17 zł.





3) Ostatnim już kosmetykiem jaki krótko i zwięźle chciałam Wam przedstawić jest tusz do rzęs hypoalergiczny od firmy Bell. Tak jak wspomniałam na początku wpisu już wcześniej miałam okazję go używać. Swój pierwszy tusz Bell kupiłam zupełnie przez przypadek w Toruniu w Plazie bo akurat stary mi się skończył i zależało mi również na tym, żeby nie był za drogi. Po obejrzeniu wszystkich tuszy na półkach wybór padł na tusz hypoalergiczny z Bell. Myślałam, że jak na tusz z cenę około kilkunastu złotych nie zrobi na mnie najmniejszego wrażenia ale powiem Wam, że zaskoczył mnie. Po pierwsze nie powoduje łzawienia jak to robią inne tusze, a po drugie nie wysycha za szybko i nie skleja rzęs tylko je ładnie rozczesuje. Mój pierwszy tusz hypoalergiczny z Bell miał na celu pogrubienie rzęs i jako jedyny z tej serii posiadał szczoteczkę z włosiem dlatego też właśnie go wybrałam. Natomiast ten, którego aktualnie używam ma na celu pogrubienie i dodatkowo wydłużenie rzęs. Początkowo nie byłam przekonana do jego silikonowej szczoteczki ale zbyt szybko i niesłusznie go oceniłam. Teraz myślę, że jednak to dobrze, że wpadł w moje ręce bo nie dość, że super rozczesuje moje długie rzęski to jeszcze zostawia efekt identyczny jak moje ulubione szczoteczki z włosiem. Jego cena to koszt około 16 zł za opakowanie i można go spokojnie zakupić w Rossmannie. :-)
Na koniec chciałabym Was jeszcze zaprosić do polubienia mojego fp na Facebooku, żebyście mogli być na bieżąco z nowymi wpisami!
Klik!







niedziela, 10 stycznia 2016

Dopiero po tragedii zaczynamy doceniać życie...

Cześć. Czy zastanawiałaś/eś się kiedyś nad tym co by było gdybyś jutro miał zginać albo gdy masz tylko kilka miesięcy życia? Większość z Was pewnie nad tym jeszcze nie myślała. Żyjemy sobie z dnia na dzień i nie martwimy się o nic. Do czasu aż Ty lub ktoś z Twojej rodziny nie stanie oko w oko ze śmiercią, której nie unikniemy. Tylko co zrobić jak ta śmierć chce nas zabrać przedwcześnie do siebie? Zaczynamy być mili, zmieniamy swoje dotychczasowe zachowanie i stajemy się bardziej życzliwi dla innych...

Siedzę jeszcze w piżamie i piszę ten post zerkając co chwilę na mojego narzeczonego, który jeszcze śpi. Wiesz co Ci powiem? Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Po prostu nie przechodzi mi nawet przez myśl, że miałoby go tu nie być. Generalnie to Ja nie mam nic ze śmiercią do gadania ale gdyby trzeba było to oddałabym mu swoją krew, nerkę, a nawet poszłabym szukać dawcy gdyby moja krew się nie nadawała. Wiem też, że on zrobił by to samo bo te 5 lat jednak do czegoś zobowiązuje... Żyjemy sobie z dnia na dzień chodząc do pracy, a w weekendy studiując lub spędzając ze sobą wolny czas. Tylko nie zdajemy sobie sprawy, że każdy dzień tak naprawdę może być przecież naszym ostatnim. Dlatego jak mój narzeczony ma wracać ode mnie do swojego domu zawsze mówię mu to samo i powtarzam jak mantrę, że ma na siebie uważać. Przecież lepiej później o te kilka minut być w domu niż zginąć jakieś 40-50 lat wcześniej prawda? Tak naprawdę to wszędzie może się coś wydarzyć co zmieni bieg naszego życia lub je po prostu zakończy. 

Takim miejscem jest nawet nasz własny dom, który wydaje się nam pozornie bezpieczny. W końcu możemy tam się skaleczyć, a nawet możemy w nim zostać zabici bo po prostu zapomnimy zamknąć w nocy drzwi na zamek. Innym miejscem, które pozornie również dobrze znamy jest nasza droga do pracy. Ja sama każdego dnia nie wiem czy nawet do niej dojadę bo przecież autobus może wpaść w poślizg i zderzy się z tirem co w efekcie doprowadzi do mojej śmierci. Nawet jeżeli już dojadę to przecież muszę jeszcze z przystanku dojść do miejsca pracy, a tam może mi spaść coś na głowę. Nie mam na myśli tu ptasich odchodów ale pamiętam jak jakieś 2 miesiące temu oszukałam przeznaczenie. Idąc wtedy z pracy na autobus mijałam po drodze remontowaną kamienicę i na chodnik kawałek za mną spadła ciężka metalowa część na chodnik. Pomyślałam sobie ale fuks i dobrze, że w ogóle żyję bo jakbym przeszła te 2-3 sekundy później ta część wylądowała by na mojej głowie. Całe szczęście, że nic mi się nie stało i nie szło tam żadne dziecko. 

Tak naprawdę ja już dawno zaczęłam doceniać swoje życie tylko teraz jeszcze bardziej. Każdego dnia jak jadę do pracy dostaję sms od mojego narzeczonego, który zawsze brzmi tak samo czyli Kocham Cię najmocniej na świecie. Tamtego pechowego dnia nie otrzymałam od niego sms o tej treści. Była to treść, która zmroziła mi krew w żyłach bo raczej nie każdy ma codziennie poważny wypadek na drodze do pracy, a w sumie to raczej poza nią na płocie. Fakt, nie jesteśmy jeszcze z Mateuszem małżeństwem ale od ponad 5 lat jesteśmy narzeczeństwem i nawet jeżeli ta tragedia dotknęła ojca Mateusza to mnie dotknęła również tak samo jak Jego. Samochód do kasacji ale to nic nie znaczy przy tej świadomości, że żyjemy. Można mieć przecież 10 samochodów ale życia już drugiego jak w grze nie kupimy. Może to chamsko zabrzmi ale możemy mieć nawet piątego z kolei męża, a nasze dziecko, które mieliśmy z poprzednim mężem nadal pozostanie naszym dzieckiem. 

Dlatego wyszłam z założenia, że nie warto przywiązywać się do rzeczy materialnych bo teraz są, a jutro może ich nie być. Po tym wypadku w kółko jak nakręcona zaczęłam co 15 minut mówić Mateuszowi jak bardzo go kocham na przemian przytulając i mówiąc jak dobrze, że jest. Dlatego idźcie chociażby teraz i przytulcie z całych sił osobę, którą naprawdę kochacie. Powiedzcie jej ile dla Was znaczy bo tak naprawdę dzisiaj jest obok, a jutro...
Jutro jest nam nieznane... 

niedziela, 3 stycznia 2016

Postanowienia noworoczne pisane na białej kartce jak wnętrza z katalogów...

Czy pamiętasz moment, w którym to jak co roku obiecujesz sobie, że począwszy od 1 stycznia zaczniesz wszystko od nowa? Tak. Ja też tak mam ale to nic złego! Fajnie jest przecież mieć plany i marzenia bo czym jest człowiek bez tego? Ja sama mam wiele planów i marzeń, do których ciężko dążę... Czasami nawet ze łzami w oczach przeglądam katalogi pięknie urządzonych mieszkań i ze smutkiem wyobrażam sobie, że kiedyś tam będę Ja wraz z moją rodziną...

Czasami płaczę po nocach z tej cholernej bezsilności bo nie mam wszystkiego co bym chciała mieć i pewnie przez najbliższe 2-3 lata mieć nie będę bo mnie po prostu nie stać. Dlatego w Nowym Roku postawiłam sobie cele realne do osiągnięcia. Nie żadne tam najnowsze Srajfony czy wakacje na Malediwach ale takie, które jestem obecnie w stanie spełnić. Nie trzymam się też kurczowo jak wszyscy, że wszystko zaczynam od 1 stycznia, od poniedziałku czy od nowego miesiąca bo po co? Pamiętam, że jak postanowiłam schudnąć w 2014 roku zaczęłam ćwiczyć z Chodakowską w środku lutego. Może wiecie lub nie ale jeżeli z góry coś planujemy to w większości wypadków takie coś nie wychodzi... Ja jedynie zakładam, że za 1,5 roku zdobędę dyplom inżyniera i dążę do tego zamiast gadać jak większość. Dla mnie liczą się czyny, a nie puste słowa wypowiadane na prawo i lewo. Bezsensu jest planować coś do czego sami jeszcze nie dojrzeliśmy lub nie jesteśmy na to po prostu gotowi. Pamiętam, że miałam małe marzenie, które dotyczyło białych mebli w pokoju i powiem Ci, że powoli to marzenie realizuję. 

Poszłam do pracy i zarobiłam na głupi biały stoliczek z dykty z Ikei z promocji i tak samo kupiłam białą komodę do kompletu też z promocji i wychodząc ze sklepu cieszyłam się jak głupie dziecko z tego. Jak to możliwe? Zwyczajnie wystarczyło tylko odłożyć trochę grosza z wypłaty i szukać skrupulatnie białego najtańszego stoliczka bo na prawdziwe drewno w chwili obecnej mnie niestety nie stać i wiesz co Ci powiem? Szukanie codziennie godzinami białych mebli, wysyłanie linków narzeczonemu i znalezienie tańszych zamienników sprawia większą radość niż komoda, która mogłaby kosztować 1000 zł. Nie sztuką jest wydać 1000 zł na komodę i 1500 zł na stolik lecz sztuką jest kupić coś co wygląda podobnie lub o wiele lepiej za o jedno lub nawet dwa zera mniej z tyłu. Jeżeli nie masz pracy bo ciężko Ci ją znaleźć to drugą alternatywą może być sprzedaż swoich starych mebli o ile są w miarę dobrym stanie lub zamiana z kimś co chce się pozbyć tego co Ty akurat potrzebujesz. 

Odkąd skończyłam szkołę średnią zostałam rzucona na głęboką wodę i musiałam zacząć sobie jakoś radzić sama. Rachunek za telefon, własne wydatki takie jak studia, a od niedawna płacenie co miesiąc rachunku za mieszkanie. Częściowo nawet zwróciło mi się za komodę, ponieważ sprzedałam fotel, który stał niepotrzebnie w pokoju i służył tylko jako wieszak do ciuchów więc sprzedałam go za 50 zł. Jeszcze mam w planach sprzedać biurko, które zbiera tylko kurz za podobną cenę i całkowicie zwróci mi się za komodę. Komoda nie była droga bo kosztowała tylko 89 zł, a stoliczek zaledwie 21 zł. Tak rzeczy były nowe i kupione w Ikei dlatego uważam to za mały mój sukces. Tak samo mój narzeczony zobaczył kubek z gumową przykrywką, który kosztuje 35 zł... Ja kupiłam po przecenie za 10 zł... Jest różnica? Jest i o to właśnie w tym wszystkim chodzi. Marzenia da się spełnić ale muszą być one przede wszystkim tak jak wcześniej wspomniałam możliwe do spełnienia. Zamiast marzyć to zacznij działać i spełnij swoje marzenia tu i teraz, a nie od 1 stycznia...