niedziela, 27 września 2015

Przepis na zajebisty makaron z kurczakiem, czyli coś co zrobi nawet łamaga.

Cześć! Dzisiaj postanowiłam dać Wam przepis na zajebisty makaron, który dość często króluje u mnie w domu. Nie dość, że jest łatwy do zrobienia nawet dla takiej łamagi kulinarnej jak Ja to jeszcze produkty do jego wykonania są łatwo dostępne dla każdego. Dlatego jeżeli nie macie pomysłu co zrobić jutro na obiad, a chcielibyście zaskoczyć swojego faceta lub mamę czymś innym niż zwykłym rosołem to zapraszam do krótkiej lektury.

Produkty, które będą Ci potrzebne do przygotowania:

- Makaron rurki bo nie rozwala się po kilku minutach mieszania,
- Około 10 pieczarek,
- Małą kostkę sera żółtego,
- Śmietanę słodką 18%,
- Czosnek granulowany,
- Bardzo mała cebula,
- Sól,
- Pieprz,
- Tarka,
- Pierś z kurczaka około 0,5 kg,
- 2-3 łyżki oleju.


Przed przystąpieniem do działania weź pod uwagę to na ile osób robisz obiad bo proporcje, które podałam są na obiad dla 5-6 osobowej rodziny. Logiczne, że jak robisz obiad dla siebie i męża nie wrzucisz do garnka całej paczki makaronu i nie wykorzystasz całego opakowania śmietany. Chyba, że jecie za trzech to nie mam pytań. :-P

Zatem do dzieła!

1) Wstawiamy odpowiednio duży garnek na makaron. Wlewamy do niego wodę, którą odpowiednio solimy. W tym czasie woda na makaron spokojnie będzie się gotował, a my będziemy mogli zrobić w tym czasie coś innego. 


2) Wstawiamy drugi o wiele większy garnek i wlewamy do niego 2-3 łyżeczki oleju. Następnie obieramy cebulę i około 1/4 cebuli kroimy w drobną kosteczkę, a następnie wrzucamy ją do garnka.


3) Kiedy nasza cebulka zeszkli się w garnku należy wrzucić wcześniej obrane i starte pieczarki. To na jakich oczkach je zetrzecie to już tylko i wyłącznie Wasz wybór. Moja siostra korzysta z tarki, która trze pieczarki w plasterki. 


4) Kolejnym i bardzo ważnym produktem, który należy jak najszybciej dorzucić do dużego garnka jest pierś z kurczaka pokrojona w drobną kosteczkę. Smażymy ją w garnku do momentu aż będzie nadawała się do zjedzenia.


5) W momencie kiedy woda na makaron zaczyna bulgotać i wrzeć wrzucamy do garnka odpowiednią dla nas ilość makaronu. Po usmażeniu pieczarek, kurczaka i cebulki możemy na chwilę wyłączyć palnik z dużym garnkiem. 


6) Następnie gdy makaron zostanie ugotowany i odcedzimy go na sitku pod zimną wodą wrzucamy go do dużego garnka, który ponownie wstawiamy na ogień. 


7) Dorzucamy starty żółty ser i doprawiamy wszystko szczyptą soli i czosnku granulowanego. Następnie wlewamy odpowiednią dla nas ilość śmietanki, a całość mieszamy przez 1-2 minutki na ogniu. 




8) Tak przygotowane danie możemy podać mamie, dzieciom albo zmęczonemu mężusiowi co dopiero wrócił z pracy. Smacznego! :-)


Będzie mi niezmiernie miło jak napiszecie w komentarzu jak Wam danie wyszło. :-)




niedziela, 20 września 2015

Chwilami mam dosyć życia ale nie mogę się poddać!

Miewasz czasami momenty w swoim życiu, w których masz dość kompletnie wszystkiego i najlepszym wyjściem jakie mogłabyś zrobić to zwyczajnie spierdolić? Tak ale Twoje problemy i tak przez to samoczynnie nie znikną. Natomiast osoby, które są Ci bliskie nie widzą albo nie chcą widzieć w jakim bagnie tkwisz. Praktycznie nie masz w nikim wsparcia, a problemy zamiast znikać zaczynają się jeszcze bardziej szerzyć. W końcu zaczynasz pić w celu chwilowego zapomnienia albo popadasz w depresję, z której szansa na wyjście samemu jest znikoma... Jeżeli taki stan jest Ci znajomy to zapraszam do przeczytania wpisu.

Dzisiejszy wpis piszę pod wpływem silnych emocji, które siedzą we mnie od środy. Chciałam podzielić się z Wami informacją, która być może da komuś kopniaka do działania... Może i tym wpisem nie zbawię świata i nie uratuję głodujących dzieci w Afryce ale pokażę Ci, że z prawie każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Możesz wierzyć lub nie ale jeszcze nie tak dawno byłam w jednym z najgorszych momentów w swoim życiu bo jakieś 2 tygodnie temu byłam nawet w stanie wziąć linkę, żeby się powiesić. Dla niektórych może wydawać się to dość dziwne bo jak to możliwe, że tak silna psychicznie na pierwszy rzut oka dziewczyna ma zamiar ze sobą skończyć. Przecież mam wszystko co każda kobieta może sobie wymarzyć bo mam przy sobie kochającego faceta, rodzinę, studiuję i nagle taka myśl o samobójstwie. Od zawsze powtarzałam, że jak nie wiadomo o co chodzi to zawsze chodzi o pieniądze i coś w tym jest... Chociaż trochę Cię oświeciłam ale nadal nie rozumiesz? Chodzi mi tu o pracę, którą usilnie próbowałam znaleźć przez prawie 9 miesięcy bez większego powodzenia. Do tego dochodziło to cholerne oczekiwanie codziennie z nadzieją na choć jeden telefon, żeby jutro móc przyjść do pracy. W pewnym momencie byłam tak zdesperowana do tego stopnia, że chciałam rzucić te cholerne studia, które tak bardzo mnie ograniczały w znalezieniu pracy. 

Nie jestem wymagająca bo mogę pracować nawet jako sprzątaczka ale pracodawcom chodzi o dyspozycyjność, której na chwilę obecną nie posiadam. Kolejną rzeczą jest ciężka sytuacja w domu rodzinnym i własna rodzina, która zamiast wspierać woli Cię dołować na każdym kroku mówiąc co masz robić. Monika zrób to czy tamto ale czy nawet Ja nie mam prawa mieć gorszych dni? Kurwa przecież nie jestem żadnym robotem, który od rana do nocy może bez przerwy zapierdalać w domu z uśmiechem na twarzy. Prawie codziennie zastanawiam się też czy studia były tak naprawdę wyłącznie tylko moją decyzją... Ja zdaję sobie sprawę z tego, że każda rodzina chce dla nas jak najlepiej... Niestety ale nie zastanawiając się przy tym co tak naprawdę my czujemy i czy to co im może wydawać się dobre dla nas już takie być nie musi... Tak idealnie kurwa ułożona dziewczyna, która w tygodniu pracuje. Natomiast w weekendy studiuje całkiem przyszłościowy kierunek, żeby później móc grzecznie założyć rodzinę i spłodzić trójkę dzieci... Kurwa, a może Ja nie chcę takiego życia? Może Ja chcę zupełnie czegoś innego niż przeciętny szary człowiek, który codziennie rano zapieprza do pracy za grosze. Cieszę się oczywiście z pracy, której tak długo szukałam i ją znalazłam ale nie jest to praca moich marzeń. To samo tyczy się dziecka, które marzy mi się ale nie jest to jednak plan na chwilę obecną. 

Kto czyta mojego bloga od początku wie, że w jednym z wcześniejszych postów opisałam kilka warunków jakie muszę spełnić, żeby móc sprowadzić dziecko na świat. Natomiast jak słyszę mamę, która czasami pogania mnie z decyzją o założeniu własnej rodziny zaczyna mnie tym zwyczajnie mocno przerażać. Wiem, że chciałaby abym się ustatkowała i miała swoje dziecko ale właśnie takim nachalnym zachowaniem bardziej mnie uświadamia w tym, że jednak tego nie chcę i zaczynam odkładać macierzyństwo na dalszy plan. Zawsze starałam się być posłuszna i grzeczna ale każdy kiedyś ma dość dotychczasowego życia. W moim życiu zaczęło się powoli układać ale to jeszcze nie jest to życie, które sobie wymarzyłam. Pisząc to mam łzy w oczach bo jednak czegoś mi w tym szarym życiu zaczęło brakować. Chciałabym się w końcu wyprowadzić na swoje albo chociaż coś wynająć z moim narzeczonym. Wiem, że jest to dopiero początek mojej drogi aby móc poczuć się w 100% spełnioną. Może i chwilami w naszym życiu dzieje się kurewsko źle ale mamy dla kogo walczyć, a jak nie dla kogoś to przynajmniej dla siebie samych. Jednak od zawsze sobie i innym powtarzałam jedną ważną rzecz: Jeżeli jesteś w momencie swojego życia, który już gorszy być nie może to będzie już tylko lepiej. 

Może nie tak od razu ale w końcu kiedyś słoneczko wyjdzie i nie jest to post motywacyjny. Jest to wpis oparty na własnym doświadczeniu, który ma za zadanie uświadomić chociaż kilku osobom, że nie warto płakać nad rozlanym mlekiem. Natomiast warto robić wszystko, żeby kiedyś móc być z siebie dumnym. W końcu do sukcesu nie ma windy, a jeżeli chcemy go osiągnąć trzeba iść schodami! :-)



środa, 16 września 2015

Weź łobuza, a w nocy płacz do poduszki!

W ostatnim czasie dość częstym zjawiskiem, które można zauważyć w naszym społeczeństwie jest to jak większość kobiet zaniża swoją wartość przez... Przyczyny tego mogą być różne ale zazwyczaj jest to spowodowane przez drugą połówkę, którą traktujemy jak oparcie w trudnych chwilach... Niestety, czasami prawda okazuje się zupełnie inna niż sobie ją wyobrażamy. Dlaczego tak uważam? Jeżeli jesteś ciekawa/y to zapraszam do przeczytania lektury. 

W swoim życiu zanim spotkałam swojego obecnego partnera miałam mniej lub bardziej burzliwe związki. Nie chcę tu obwiniać swoich byłych o rozstania czy coś w tym stylu, ponieważ sama święta nie byłam. Natomiast chciałabym poruszyć temat kobiet, które wybierają sobie zazwyczaj za partnera typ łobuza płacząc później do poduszki. Nie mam tu na myśli wszystkich kobiet bo mam świadomość, że istnieją takie co patrzą na charakter i dopiero później na wygląd. Natomiast Ja w swoim życiu miałam okazję być z takowym typem faceta i szczerze mówiąc nie żałuję, że ze mną zerwał ale do rzeczy... Jak można rozpoznać u swojego faceta czy jest typem łobuza? Nie ma nic prostszego! Jednego, z którym miałam okazję być zaledwie 2,5 miesiąca poznałam całkiem przypadkiem. Prawdę mówiąc na początku znajomości nie byłam w stanie wyobrazić sobie tego, że już po tygodniu zostaniemy parą. Chyba sam/a rozumiesz jak to wszystko wygląda jak się kimś zafascynujesz na samym początku i tak właśnie było ze mną. Byłam w takim jakby transie bo nic innego prócz wymarzonego chłopaka się nie liczyło. Imponował mi tym, że był starszy i wydawał się taki opiekuńczy bo na początku o mnie dbał jak nikt inny. 

Kupował biżuterię, kwiaty, dbał o to, żebym nie chodziła głodna i spełniał wszystkie moje zachcianki. Wiecie o co mi chodzi taki ideał bo nie dość, że robił dla mnie praktycznie wszystko to na dodatek był mój ale jak to czasami w życiu bywa zauroczenie po pewnym czasie się wypaliło. Kiedyś nawet usłyszałam teorię, która głosi: Tak jak szybko coś się zaczęło równie szybko się zakończy i jest w tym trochę racji ale do rzeczy. Mając kilkanaście lat i chodząc z wspomnianym chłopakiem cieszyłam się, że jest on przystojny i taki cool... No bo przecież co osoba, która ma lat 16 może chcieć więcej od faceta? Nie zwracałam uwagi na charakter tylko na to jak jest ubrany, jak wygląda i czy ma pieniądze. Zdaję sobie sprawę, że było to płytkie myślenie ale do rzeczy. Mój były partner był typem takiego współczesnego Christiano Ronaldo. Wiecie chyba o co mi chodzi? Włoski na żel, nienaganny ubiór, dziewczyny i kumple! Pamiętam do dziś jak mój wymarzony typ łobuza pewnego dnia zerwał ze mną i powiedział mi, że ma słabość do kobiet i chciałby mieć je wszystkie jednocześnie będąc z każdą... Mój świat wtedy runął i nawet zaczęłam winić siebie za to, że to może Ja zrobiłam coś źle bo nie byłam warta jego uwagi i tak to wszystko się zaczęło... 

Zaczęło się to cholerne zaniżanie własnej wartości, o którym wspomniałam już na samym początku wpisu. Z dnia na dzień patrzyłam na siebie krytyczniej i nie widziałam, że to nie ze mną jest coś nie tak tylko z facetem co mnie zostawił. Zaczęłam się głodzić albo wymyślałam coraz to nowsze rygorystyczne diety, żeby być idealna. Nie pomyślałam, że ten dupek po prostu chciał się zabawić moim kosztem bo jak to jest kurwa możliwe kochać kilka osób jednocześnie? Można powiedzieć, że przez długi czas byłam wrakiem człowieka. Taka jest prawda, że gdybym przez przypadek nie poznała ówczesnego narzeczonego tkwiłabym nadal w takim stanie. To właśnie mój narzeczony dostrzegł we mnie coś więcej czego żaden inny wcześniej nie zauważył. Przede wszystkim nie traktował mnie przedmiotowo bo tak jak Ja szukał czegoś więcej niż tylko obiektu do zaliczenia. Szukał miłości takiej prawdziwej mimo swojego dość młodego wieku. Baaa... W pewnym momencie życia wybrał mnie zamiast przyjaciela, z którym trzymał się od kilku dobrych lat. W sumie to właśnie tym pokazał mi jaka jestem dla niego ważna bo mało kto zrezygnuje z przyjaciela na rzecz dziewczyny. No chyba, że dziewczyna żyje w zgodzie z kolegą swojego mężczyzny to już co innego. :-P

Nie, żebym tylko chwaliła swojego narzeczonego bo w piórka mój kochany obrośnie. Bywało już tak, że płakałam przez niego ale w porę potrafił zrozumieć swój błąd i wiedział dlaczego jestem smutna. Zazwyczaj w takiej sytuacji mój kochany kupuje mi czekoladę lub kwiatka doniczkowego i bez zapowiedzi przyjeżdża. Może Wy spotkałyście się kiedyś z wyżej opisanym typem łobuza i jak to się u Was skończyło? :-)






piątek, 11 września 2015

Chodzisz na prywatną uczelnię? To na bank się opierdalasz i za samo płacenie przechodzisz!

Ile to już razy w życiu nasłuchałam się zdań typu: Chodzisz na prywatną uczelnię i płacisz to bez problemu Cię przepuszczą. Serio? W większości na ten temat mają najwięcej do powiedzenia osoby, które nigdy nie studiowały na prywatnej uczelni albo studiują na państwowej ale do cholery jasnej... Czemu tacy ludzie nie zapytają u źródła jak to wszystko wygląda naprawdę? Ja nie mam na myśli tutaj akurat wszystkich prywatnych uczelni w Polsce ale chciałam Wam dzisiaj opisać swój przypadek i jak to wszystko wygląda na mojej uczelni. Dlatego jeżeli jesteście ciekawi to zapraszam do lektury. :-)

Pamiętam, że wybierając się na studia wiedziałam na jaką uczelnię pójdę... No dobra, może nie do końca bo byłam niezdecydowana... Oczywiście brałam pod uwagę uczelnie państwowe ale od samego początku na 100% byłam jedynie pewna tego, że pójdę studiować w trybie niestacjonarnym. Faktem jest to, że trochę miałam dość nauki w tygodniu... Natomiast druga sprawa wygląda tak, że chciałam iść do pracy aby odciążyć trochę rodzinę. Jak to bywa w Polsce, a szczególnie na zadupiu ciężko było mi znaleźć pracę. Oczywiście już pracowałam raz będąc na stażu w sklepie spożywczym przez kilka miesięcy, a drugi raz również na stażu ale w drukarni... Niestety ale nie zostawili mnie i trzeba było szukać dalej pracy co nie jest łatwym kawałkiem chleba jak się studiuje. Ten kto szukał lub szuka pracy wie o co mi chodzi. Ile to razy usłyszałam od potencjalnego pracodawcy tekst typu: Jak studentka to trochę ciężko bo nikt za Panią w sobotę do pracy nie przyjdzie. Natomiast jak już potrzebowali studentki to jedno miejsce pracy na powiedzmy 200 potencjalnych pracowników to jak wygrać milion... Dobra ale o tym innym razem... 

Jak wyżej wspomniałam niektórzy twierdzą, że uczelnia prywatna nie wymaga od studenta i tu muszę Cię zmartwić. Jeżeli chodzi o Wyższą Szkołę Bankową, do której uczęszczam od 2 lat są pewne wymogi. Jeżeli chodzi o rekrutację to nie musisz się o nią martwić bo przyjmą Cię z miejsca. Natomiast jeżeli chodzi o naukę to już nieco gorzej... Zaczynając studiować na WSB, a dokładniej idąc studiować Inżynierię Zarządzania na pierwszym roku na moim kierunku było około 160 osób. Na pierwszym wykładzie byli chyba wszyscy obecni, a jak nie to prawie. Pamiętam, że pewien wykładowca powiedział wtedy pewną rzecz, która się spełniła: Już na kolejnych wykładach nie będzie tylu obecnych. Niestety ale muszę przyznać, że miał całkowitą rację... Już nie chodzi o same wykłady ale o liczbę osób, która się po tych dwóch latach wykruszyła bo obecnie jest u mnie na kierunku 99 osób. Z czego pewnie niektórzy z nich już zrezygnowali ale się jeszcze nie poszli wypisać. Dziwne prawda? Przecież to uczelnia prywatna i według co niektórych to za samo płacenie powinno się już przechodzić. To dlaczego tak się nie dzieje? Otóż moi drodzy co najmniej połowa wykładowców to ludzie, który uczą również na uczelniach państwowych. 

Mi samej kilkakrotnie zdarzyło się, że uczyli mnie profesorowie wykładający na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika lub Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego. Wyobraźcie sobie, że tacy ludzie stosują tok nauczania dla studentów zaocznych z prywatnej uczelni taki sam jak dla ludzi z uczelni państwowej i nie ma tu żadnej taryfy ulgowej. Gdyby tak było to po dwóch latach nie zrezygnowałoby około 60 osób. Początkowo też myślałam, że nie będzie takiego nacisku na naukę, że jakoś dotrę bez większego wysiłku do końca ale się myliłam. Oczywiście zdarzali się wykładowcy, którzy za lanie wody na kartę wpisywali tróję ale jednak nie wszyscy tacy są. Ja sama zamiast w tym momencie odpoczywać muszę walczyć jeszcze z 4 przedmiotami. Nie, nie jestem debilem! Maturę zdałam za pierwszym razem bez korepetycji i większego problemu. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że uczelnia prywatna to nie uczelnia państwowa ale tym wpisem chciałam co niektórym uświadomić i zobrazować, że uczelnia prywatna to nie tylko płacenie i przechodzenie bez większego problemu na kolejny semestr. Gdyby tak było to wiecie ilu wśród nas byłoby inżynierów, prawników i innych? 

Ja sama na początku swojej kariery studenckiej zaczęłam sobie podliczać ilu z roku na rok będzie więcej samych inżynierów. No tak na początku może i będzie, a ilu z nich faktycznie skończy studia i otrzyma dyplom? No właśnie, tego już pod uwagę nie wzięłam. Większość ludzi została skuszona nowo otwartym dwa lata temu kierunkiem, a mianowicie Inżynierią Zarządzania. W końcu jakikolwiek skrót przed nazwiskiem dumnie brzmi ale jednak trzeba sobie na niego uczciwie zapracować, a Wy spotkaliście się kiedyś z podobną sytuacją? :-)








środa, 9 września 2015

Testuję z Twoim Źródłem Urody. Opinia płynu do demakijażu z witaminowymi micelami marki DermoFuture Precision.

Cześć. Niedawno otrzymałam możliwość przetestowania pewnego kosmetyku z Twoim Źródłem Urody za co jestem bardzo wdzięczna. Jest to moja pierwsza współpraca dlatego tym bardziej radość z niej jest ogromna ale przejdźmy do rzeczy. Dzisiejszy wpis będzie troszkę inny od poprzednich, ponieważ będzie miał on formę recenzji produktu. Dlatego jeżeli jesteście ciekawi jak sprawdził się u mnie płyn do demakijażu z witaminowymi micelami marki DermoFuture Precision to zapraszam do czytania. :-)

W moim przypadku od razu po rozpakowaniu produktu pierwszą rzeczą, która przykuła moją uwagę były niebieskie kuleczki pływające w środku opakowania. Szczerze mówiąc na początku trochę się obawiałam, że zostawią one po sobie kolor niebieski na całej twarzy po czym w efekcie będę przypominała Smerfa. Ku mojemu zdziwieniu tak się nie stało, a wręcz przeciwnie. Już po pierwszym użyciu produktu delikatnym ruchem bez większego wysiłku zmyłam cały makijaż z mojej twarzy. Natomiast niebieskie plamy, o które się tak martwiłam na szczęście się nie pojawiły. Dodatkowo płyn ma bardzo przyjemny zapach, który mocno przypomina dobrze wszystkim znany krem NIVEA. Kolejnym dużym atutem płynu micelarnego marki DermoFuture Precision jest również to, że nie podrażnił on mojej delikatnej skóry co mnie niezmiernie cieszy. 

O jego bardzo dobrej jakości świadczy też fakt, że po jego użyciu nic mi nie wyskoczyło na twarzy i piszę to szczerze z ręką na sercu. Jako, że Ja sama jestem osobą uczuloną na większość produktów chemicznych to w tym przypadku mogę śmiało polecić go również alergikom. Jest to może dziwne ale pozytywnym dla mnie zaskoczeniem było to, że moja skóra po kilku dniach stosowania płynu do demakijażu marki DermoFuture Precision stała się bardziej nawilżona i gładka. Jest to więc duży plus bo nie musimy dodatkowo stosować kremu bo już sam płyn do demakijażu działa jak 2 w 1. Niestety ale po upalnym lecie moja twarz zrobiła się sucha i zaczęła przypominać bardziej papier ścierny. Na szczęście przez przypadek na ratunek przyszedł właśnie ten płyn, po którym prawdę mówiąc nie spodziewałam się niczego szczególnego.

Na koniec chciałabym wspomnieć, że jedynym malutkim minusikiem na wiele wyżej wymienionych plusów jest to, że przez chwilę delikatnie szczypały mnie oczy w trakcie jego stosowania. Po użyciu wszystko wróciło do normy i było dobrze. Większość z Was zapewne napisze, że nie jest to raczej nic odkrywczego z mojej strony ale musiałam o tym wspomnieć. Moja siostra uznała, że się trochę czepiam bo dzieje się tak w przypadku używania praktycznie każdego płynu do demakijażu więc nawet według niej nawet nie warto o tym pisać. Niestety ale większość płynów micelarnych oprócz szczypania czasami nie zmywa nawet za dobrze makijażu i trzeba w łazience później domywać twarz wodą z mydłem. Natomiast w przypadku płynu do demakijażu marki DermoFuture Precision zostałam mile zaskoczona tym bardziej, że jego cena jest dość przystępna nawet na kieszeń biednego studenta bo jego koszt wynosi około 10-15 zł. Dodam również to, że jest bardzo wydajny bo szczerze mówiąc już po kilku razach jego użycia bardzo mało go ubyło.

Dlatego Ja jak i również moja siostra, która także przetestowała ze mną produkt marki DermoFuture Precision szczerze Wam go polecamy. Wiem też, że jak to opakowanie mi się skończy to na pewno zakupię kolejne. :-)

Zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć przed i po zastosowaniu wyżej opisanego płynu do demakijażu.
Moja ocena ogólna to 9/10 punktów dlatego warto go wypróbować, a jaki jest Wasz ulubiony płyn do demakijażu? :-)














niedziela, 6 września 2015

Jak moja niechęć do małych dzieci przerodziła się w pragnienie?

W życiu prawie każdego z nas przychodzi taki moment, w którym człowiek zastanawia się nad ustatkowaniem i założeniem własnej rodziny. W większości przypadków to właśnie kobiety są tymi, które znacznie wcześniej niż mężczyzn dopada chęć wzięcia ślubu i urodzenia dziecka. Chociaż zdarzają się przypadki, w których to jednak facet chce mieć wcześniej dziecko niż partnerka ale przejdźmy do rzeczy. 

Pamiętam, że chodząc jeszcze do szkoły nie myślałam zbytnio o dziecku bo kto normalny przed maturą chce bawić się w gotowanie jałowych zupek i zmienianie brudnych pieluch. No chyba, że zaliczona została wpadka ale to już trochę inna sytuacja. Jak wiadomo jedne kobiety szybciej dopada instynkt macierzyński, a drugie nieco później lub wcale nie chcą mieć dziecka... Oczywiście nie potępiam takich osób bo wychodzę z założenia, że każdy powinien sam decydować o swoim życiu. Mając 14 lat po raz drugi zostałam starszą siostrą co było dla mnie czymś nie do przyjęcia, że jak tak można? Przez długi czas nie mogłam się z tym pogodzić, że dlaczego to spotkało właśnie mnie. Moja niechęć do małych dzieci w pewnym momencie zmieniła się w jeszcze większą niechęć, a nawet nienawiść. 

Pamiętam, że rodzice poświęcali wtedy więcej uwagi młodszej siostrze przez co czułam się niepotrzebna i odtrącona. Potrafiłam uciekać z domu albo zwyczajnie się głodzić, żeby zwrócono na mnie uwagę. Tak wiem, głupio się zachowywałam ale sami wiecie bunt nastolatki bywa różny. Możecie wierzyć lub nie ale w tamtym okresie żadne małe dziecko nie robiło na mnie najmniejszego wrażenia bo uważałam, że jak można zachwycać się czymś co tylko sra w pampersy i ciągle ryczy. Nie rozumiałam tego całego zachwytu nad małymi dziećmi i uparcie powtarzałam, że nigdy nie urodzę dziecka bo ich nie lubię. Mówiłam tak do czasu, a właściwie do momentu, w którym poszłam na studia. Jakaś nieznana siła albo niewidzialna wróżka zdjęła ze mnie urok niechęci do małych dzieci. W każdym bądź razie pewnego razu poczułam po prostu pustkę w swoim życiu, którą chciałam za wszelką cenę zapełnić. 

Pomyślałam wtedy sobie, że jednak fajnie byłoby mieć przy sobie kogoś za kogo oddałabym swoje życie bez zastanowienia i kogoś kto swoim bezzębnym uśmiechem wywołałby uśmiech na mojej twarzy. Baaa... Nawet trochę zaczęłam zazdrościć swoim koleżankom, które już mają swoje maleństwa do kochania. W pewnym momencie zapragnęłam po prostu mieć przy sobie małą cząstkę siebie, która kiedyś powiedziałaby do mnie: Kocham Cię mamo i dziękuję Ci za wszystko! Tak jest to piękna wizja tylko niestety czasami nie wszystko układa się tak jak byśmy tego chcieli. Same chęci do posiadania dziecka nie wystarczą i tu zaczynają się schody bo oprócz miłości potrzeba również grubego portfela. Wiadomo są na świecie patologie, które robią jedno dziecko za drugim bez zastanowienia ale nie o nich jest dzisiejszy post. Także moje ogromne chęci na spłodzenie potomka w tym momencie nie wystarczą bo każdy głupi wie, że miłością dziecka nie nakarmimy.

Dlatego jak słyszę teksty, że pieniądze nie są w życiu ważne to podnosi we mnie poziom agresji. Dotyczy to nie tylko spłodzenia potomka ale chociażby założenia bloga bo sam talent w pisaniu jest niewystarczający. Oprócz tego musimy mieć w miarę dobry komputer, który nie będzie się co minutę zacinał i aparat robiący wyraźne zdjęcia. Nawet ostatnio mój narzeczony sprowadził mnie na ziemię i uświadomił mi, że nawet zwykła pasja kosztuje... Obiecałam sobie w tamtym momencie jedną rzecz, że choćbym sama miała pracować po 12 godzin lub iść na kolejny kierunek studiów to i tak prędzej czy później spełnię marzenie o zostaniu matką. Mój mężczyzna postawił mi kilka warunków, które muszę spełnić zanim zgodzi się na sprowadzenie drugiego człowieka na świat. Między innymi jest to mieszkanie, w którym dziecko będzie miało swój pokój oraz ukończenie przeze mnie studiów i znalezienie dobrze płatnej pracy, a jakie jest Wasze zdanie na ten temat? Też znajdujecie się w podobnej sytuacji? :-)

Uwierzcie ale dla mnie samej jest to ogromne zaskoczenie bo jeszcze do niedawna myślałam, że instynkt macierzyński w ogóle mnie nie dotyczy. :-P