Pamiętam, że wybierając się na studia wiedziałam na jaką uczelnię pójdę... No dobra, może nie do końca bo byłam niezdecydowana... Oczywiście brałam pod uwagę uczelnie państwowe ale od samego początku na 100% byłam jedynie pewna tego, że pójdę studiować w trybie niestacjonarnym. Faktem jest to, że trochę miałam dość nauki w tygodniu... Natomiast druga sprawa wygląda tak, że chciałam iść do pracy aby odciążyć trochę rodzinę. Jak to bywa w Polsce, a szczególnie na zadupiu ciężko było mi znaleźć pracę. Oczywiście już pracowałam raz będąc na stażu w sklepie spożywczym przez kilka miesięcy, a drugi raz również na stażu ale w drukarni... Niestety ale nie zostawili mnie i trzeba było szukać dalej pracy co nie jest łatwym kawałkiem chleba jak się studiuje. Ten kto szukał lub szuka pracy wie o co mi chodzi. Ile to razy usłyszałam od potencjalnego pracodawcy tekst typu: Jak studentka to trochę ciężko bo nikt za Panią w sobotę do pracy nie przyjdzie. Natomiast jak już potrzebowali studentki to jedno miejsce pracy na powiedzmy 200 potencjalnych pracowników to jak wygrać milion... Dobra ale o tym innym razem...
Jak wyżej wspomniałam niektórzy twierdzą, że uczelnia prywatna nie wymaga od studenta i tu muszę Cię zmartwić. Jeżeli chodzi o Wyższą Szkołę Bankową, do której uczęszczam od 2 lat są pewne wymogi. Jeżeli chodzi o rekrutację to nie musisz się o nią martwić bo przyjmą Cię z miejsca. Natomiast jeżeli chodzi o naukę to już nieco gorzej... Zaczynając studiować na WSB, a dokładniej idąc studiować Inżynierię Zarządzania na pierwszym roku na moim kierunku było około 160 osób. Na pierwszym wykładzie byli chyba wszyscy obecni, a jak nie to prawie. Pamiętam, że pewien wykładowca powiedział wtedy pewną rzecz, która się spełniła: Już na kolejnych wykładach nie będzie tylu obecnych. Niestety ale muszę przyznać, że miał całkowitą rację... Już nie chodzi o same wykłady ale o liczbę osób, która się po tych dwóch latach wykruszyła bo obecnie jest u mnie na kierunku 99 osób. Z czego pewnie niektórzy z nich już zrezygnowali ale się jeszcze nie poszli wypisać. Dziwne prawda? Przecież to uczelnia prywatna i według co niektórych to za samo płacenie powinno się już przechodzić. To dlaczego tak się nie dzieje? Otóż moi drodzy co najmniej połowa wykładowców to ludzie, który uczą również na uczelniach państwowych.
Mi samej kilkakrotnie zdarzyło się, że uczyli mnie profesorowie wykładający na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika lub Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego. Wyobraźcie sobie, że tacy ludzie stosują tok nauczania dla studentów zaocznych z prywatnej uczelni taki sam jak dla ludzi z uczelni państwowej i nie ma tu żadnej taryfy ulgowej. Gdyby tak było to po dwóch latach nie zrezygnowałoby około 60 osób. Początkowo też myślałam, że nie będzie takiego nacisku na naukę, że jakoś dotrę bez większego wysiłku do końca ale się myliłam. Oczywiście zdarzali się wykładowcy, którzy za lanie wody na kartę wpisywali tróję ale jednak nie wszyscy tacy są. Ja sama zamiast w tym momencie odpoczywać muszę walczyć jeszcze z 4 przedmiotami. Nie, nie jestem debilem! Maturę zdałam za pierwszym razem bez korepetycji i większego problemu. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że uczelnia prywatna to nie uczelnia państwowa ale tym wpisem chciałam co niektórym uświadomić i zobrazować, że uczelnia prywatna to nie tylko płacenie i przechodzenie bez większego problemu na kolejny semestr. Gdyby tak było to wiecie ilu wśród nas byłoby inżynierów, prawników i innych?
Ja sama na początku swojej kariery studenckiej zaczęłam sobie podliczać ilu z roku na rok będzie więcej samych inżynierów. No tak na początku może i będzie, a ilu z nich faktycznie skończy studia i otrzyma dyplom? No właśnie, tego już pod uwagę nie wzięłam. Większość ludzi została skuszona nowo otwartym dwa lata temu kierunkiem, a mianowicie Inżynierią Zarządzania. W końcu jakikolwiek skrót przed nazwiskiem dumnie brzmi ale jednak trzeba sobie na niego uczciwie zapracować, a Wy spotkaliście się kiedyś z podobną sytuacją? :-)
Jak wyżej wspomniałam niektórzy twierdzą, że uczelnia prywatna nie wymaga od studenta i tu muszę Cię zmartwić. Jeżeli chodzi o Wyższą Szkołę Bankową, do której uczęszczam od 2 lat są pewne wymogi. Jeżeli chodzi o rekrutację to nie musisz się o nią martwić bo przyjmą Cię z miejsca. Natomiast jeżeli chodzi o naukę to już nieco gorzej... Zaczynając studiować na WSB, a dokładniej idąc studiować Inżynierię Zarządzania na pierwszym roku na moim kierunku było około 160 osób. Na pierwszym wykładzie byli chyba wszyscy obecni, a jak nie to prawie. Pamiętam, że pewien wykładowca powiedział wtedy pewną rzecz, która się spełniła: Już na kolejnych wykładach nie będzie tylu obecnych. Niestety ale muszę przyznać, że miał całkowitą rację... Już nie chodzi o same wykłady ale o liczbę osób, która się po tych dwóch latach wykruszyła bo obecnie jest u mnie na kierunku 99 osób. Z czego pewnie niektórzy z nich już zrezygnowali ale się jeszcze nie poszli wypisać. Dziwne prawda? Przecież to uczelnia prywatna i według co niektórych to za samo płacenie powinno się już przechodzić. To dlaczego tak się nie dzieje? Otóż moi drodzy co najmniej połowa wykładowców to ludzie, który uczą również na uczelniach państwowych.
Mi samej kilkakrotnie zdarzyło się, że uczyli mnie profesorowie wykładający na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika lub Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego. Wyobraźcie sobie, że tacy ludzie stosują tok nauczania dla studentów zaocznych z prywatnej uczelni taki sam jak dla ludzi z uczelni państwowej i nie ma tu żadnej taryfy ulgowej. Gdyby tak było to po dwóch latach nie zrezygnowałoby około 60 osób. Początkowo też myślałam, że nie będzie takiego nacisku na naukę, że jakoś dotrę bez większego wysiłku do końca ale się myliłam. Oczywiście zdarzali się wykładowcy, którzy za lanie wody na kartę wpisywali tróję ale jednak nie wszyscy tacy są. Ja sama zamiast w tym momencie odpoczywać muszę walczyć jeszcze z 4 przedmiotami. Nie, nie jestem debilem! Maturę zdałam za pierwszym razem bez korepetycji i większego problemu. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że uczelnia prywatna to nie uczelnia państwowa ale tym wpisem chciałam co niektórym uświadomić i zobrazować, że uczelnia prywatna to nie tylko płacenie i przechodzenie bez większego problemu na kolejny semestr. Gdyby tak było to wiecie ilu wśród nas byłoby inżynierów, prawników i innych?
Ja sama na początku swojej kariery studenckiej zaczęłam sobie podliczać ilu z roku na rok będzie więcej samych inżynierów. No tak na początku może i będzie, a ilu z nich faktycznie skończy studia i otrzyma dyplom? No właśnie, tego już pod uwagę nie wzięłam. Większość ludzi została skuszona nowo otwartym dwa lata temu kierunkiem, a mianowicie Inżynierią Zarządzania. W końcu jakikolwiek skrót przed nazwiskiem dumnie brzmi ale jednak trzeba sobie na niego uczciwie zapracować, a Wy spotkaliście się kiedyś z podobną sytuacją? :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak już tu wszedłeś to zostaw po sobie mały ślad.
Będzie mi miło. :-)