piątek, 31 lipca 2015

Straciłam cząstkę siebie.

Cześć. Opowiem Ci historię o niezwykłej osobie, której już od roku nie ma z nami. Dlaczego akurat zdecydowałam się na taki tytuł postu? Jeżeli jesteście ciekawi to zapraszam do przeczytania notki. Przychodzi taki czas w życiu każdego człowieka, w którym jego życie zaczyna zależeć od innych osób. Tak właśnie było z moją babcią, a właściwie prababcią. Jednak cofnijmy się jakieś 10 lat wstecz. Do czasów, kiedy moja prababcia była w pełni sił...

Ja będąc jeszcze dzieckiem, bardzo dużo swojego czasu spędzałam właśnie z nią. Zawsze mogłam na nią liczyć... Nawet jak coś przeskrobałam stawała ona zawsze po mojej stronie i mnie broniła. Poświęcała się i odprowadzała mnie każdego dnia rano do szkoły i robiła to przede wszystkim bezinteresownie. Robiła to, ponieważ chciała. Sama będąc na wczasach zapraszała mnie, siostrę i moich rodziców do siebie. Nie myślała wtedy o sobie, żeby odpocząć. Bardziej zależało jej na rodzinie, żeby miała dobrze. Mimo, że sama potrzebowała spokoju i odpoczynku. Moja prababcia mając około 75 lat potrafiła wstać i zagrać ze mną w badmintona lub iść biegać, kiedy nikt inny nie chciał. Była to osoba, która żyła pełnią życia. Zabierała mnie latem na jagody, a jesienią na grzyby do lasu i sama mimo wieku miała więcej wszystkiego w koszyczku. 

Bardzo chciała pokazać mi świat... Bardzo chciała żyć! Pamiętam sytuację mając 7 lat w drodze na działkę bardzo mocno rozwaliłam sobie kolano, które w gruncie rzeczy nadawało się jedynie do szycia. Moja prababcia zamiast iść na grilla to wróciła się specjalnie do siebie do domu, żeby przynieść mi wodę utlenioną i bandaż... Śmiem nawet stwierdzić, że był to anioł w ludzkiej skórze. Chodziłam z nią i siostrą na niedzielne spacery i do kościoła. Zabierała nas do siebie na działkę. Do pewnego momentu dzięki niej byłam człowiekiem głęboko wierzącym. Dlaczego do momentu? Stało się to w momencie kiedy moja prababcia zachorowała na bardzo ciężką i nieuleczalną chorobę. Zaczęłam bluźnić, że Boga nie ma. Gdyby był to przecież nie pozwoliłby, żeby moja ukochana prababcia cierpiała. 

Z dnia na dzień jej stan się pogarszał, a ona sama mimo choroby była uśmiechnięta. Nie chciała robić nikomu problemu... Kiedy została przykuta do łóżka, zanosiłam jej jedzenie przygotowane przez mamę. Czasami nawet coś od siebie poszłam dokupić do picia... Wiedziałam, że to leżenie ją powoli zabija. Jeszcze kiedy chodziła było jej wszędzie pełno. Chciała być przy każdym i każdemu pomóc, a nie na odwrót. Dawała mi pieniądze, których nie chciałam. Przychodząc do niej chciałam, żeby po prostu nie czuła się samotna. Chciałam w jakiś sposób jej ulżyć... Mimo wszystko po długiej walce odeszła. Z jednej strony myślę, że dobrze. Przecież już się nie męczy i nie cierpi. Natomiast z drugiej wciąż nie mogę w to uwierzyć. Ciągle myślę, że leży tam nadal w domu. Najważniejsze, że mój Mateusz zdążył ją jeszcze poznać. 

Wiem jedno, że jak kiedyś urodzę dziecko to powiem mu o tej wspaniałej osobie, którą była moja prababcia. W sumie jest nadal ale w sercu. Najważniejsze, że są wspomnienia i pamięć. Teraz, kiedy siedzę i to piszę patrzy na mnie z góry i kibicuje mi w życiu. Tam do góry jest jej lepiej. Mimo, że serce na samą myśl boli strasznie... Napisałam to, żeby zostawić nawet mały ślad i uczcić jej pamięć. Jest to bardzo skrócony opis kawałka mojego dzieciństwa. Było o wiele więcej takich sytuacji, w których mogłabym się pochwalić moją prababcią. Na przykład dałam jedynie te, które przyszły mi w tej chwili na myśl. Jeżeli macie osobę, która jest dla Was w jakiś sposób ważna to spieszcie się ją kochać. Idźcie do niej i przytulcie ją, powiedzcie jej jak bardzo ją kochacie. Życie jest krótką chwilą, która ucieka momentalnie przez palce. My nie możemy jej zatrzymać. Jedynie możemy ją w pełni wykorzystać...



wtorek, 28 lipca 2015

Zrób co najmniej 4 dzieci i krzycz, że wszystko Ci się należy!

W dzisiejszym poście zamierzam poruszyć trudny, a zarazem dość drażliwy dla niektórych osób temat ale bardzo prawdziwy i na czasie. Jeżeli więc jesteś osobą, która nie potrafi uszanować odmiennych poglądów to wyjdź z tego bloga czym prędzej. Natomiast jeżeli masz inne zdanie na dany temat, a potrafisz to w kulturalny sposób okazać lub po prostu olać to zapraszam do lektury.


Oglądając ostatnio odcinki programu Nasz Nowy Dom zauważyłam, że o pomoc najczęściej wołają ludzie, którzy mają co najmniej po 3-4 dzieci. Nie uważam, że jest coś złego w niesieniu pomocy innym, a szczególnie dzieciom bo jest to piękny gest. Natomiast irytuje mnie fakt, że rodzice zgłaszający się do wyżej wymienionego programu zazwyczaj zasłaniają się bezbronnymi dziećmi i płaczą przed kamerą w jakich to trudnych warunkach żyją i nie mają pieniędzy na to czy na tamto. Tacy ludzie urządzają za przeproszeniem lament przed kamerą, że grzyba na ścianie mają i prysznic w salonie. Tylko zamiast ruszyć tyłki do roboty, a nie robić 5 do kolekcji dziecko wolą iść wyżebrać w opiece społecznej kilka stówek lub zgłosić się do programu po darmowy remont i wakacje w gratisie. Według niektórych nie ma sensu w ogóle się starać i iść do pracy jeżeli można dostać coś zupełnie za darmo. Po co się jeden z drugim będą przemęczać skoro z opieki dostaną 800 zł za nic, a ciężko pracując biedactwa zarobią zaledwie 300 zł więcej. Tylko do jasnej cholery kto im każe tyle dzieci robić jak warunki w domu mają fatalne i pracy brak? Ja, a może Ty? Normalny, a przede wszystkim myślący człowiek doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że zanim sprowadzi na świat potomka powinien zapewnić mu godne do życia warunki. Każdy poważny człowiek wie ile kosztują wózki, łóżeczka, ubranka, żywność i kosmetyki. Oczywiście wymienione zostały przeze mnie tylko najbardziej istotne rzeczy.

Drogi czytelniku chciałabym, żebyś wyobraził/a sobie 24 letnią kobietę... Nie jest to zmyślona przeze mnie osoba i nie znam jej osobiście. Kojarzę ją jedynie bardzo dobrze z widzenia bo mieszkamy na tym samym zadupiu. W pierwszą ciążę zaszła mając 18 lat i jak się domyślasz jest to klasyczna wpadka ale nie jest to jeszcze tragedia, a życie przecież musi toczyć się dalej. W końcu nie ona pierwsza i nie ostatnia urodziła dziecko będąc jeszcze nastolatką. Jak przystało na przykładną katoliczkę trzeba szybko wziąć ślub zanim dziecko na świat przyjdzie bo co inni ludzie powiedzą, że nieślubne? Po roku drugie dziecko i rozwód ale na tym świat się nie kończy... Przecież na świecie jest dwójka małych dzieci, które potrzebują jeszcze opieki matki, a to że z drugą połówką nie wyszło to już inna bajka. Po pewnym czasie nowy facet i krótko potem kolejna ciąża... Wydawałoby się, że nowy partner jest już tym odpowiednim bo zaakceptował dwoje dzieci z poprzedniego związku partnerki. Trójka dzieci i to w podobnym do siebie wieku brzmi całkiem nieźle. Nawet psychologowie twierdzą, że między rodzeństwem różnica wieku nie powinna być większa niż 3 lata. Nie minął nawet rok od urodzenia poprzedniego, a czwarty do kolekcji dzieciak jak zabawka na taśmie w fabryce jest już w drodze. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy chcą mieć duże rodziny ale mimo wszystko jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Nie mogłam zrozumieć skąd ona bierze na to wszystko pieniądze? Przecież jej matka pracuje tylko na kasie w sklepie, ojca nie ma, a ona sama jest bez pracy... Partnerzy z tego co było widać też groszem nie śmierdzieli, a utrzymać czwórkę dzieci i siebie samą to nie lada wyczyn.

Początkowo nawet myślałam, że nie wyciągnęła po prostu lekcji z poprzednich wpadek ale przecież z rodzenia dzieci można zrobić dość dochodowy interes. Nadal nie rozumiesz o co w tym chodzi? Im więcej dzieci tym większe alimenty. Baaa... Nawet ona sama nie musi ruszać tyłka do pracy bo będzie w stanie utrzymać siebie samą. Byli partnerzy pracują na czarno lub w ogóle? Spokojnie. Wystarczy, że złoży pozew i pieniądze dostanie od państwa. Dodatkowo pieniążki z opieki społecznej i za to, że jest samotną matką po rozwodzie. Po prostu żyć nie umierać! Ostatnio przez przypadek na nią wpadłam i nawet nie byłam zbytnio zdziwiona, że po raz 5 z brzuchem! Tak wiem, że nie moja sprawa ale pomyślcie... Im więcej będzie takich matek tym państwo w końcu upadnie albo jeszcze bardziej się zadłuży. Chyba jedynym plusem w tej sytuacji jest to, że będzie miał kto w przyszłości pracować na nasze emerytury...

Zapraszam do obejrzenia choć jednego odcinka:
http://www.nasznowydom.polsat.pl/Odcinek,6617/Odcinek_38,1438197/index.html






sobota, 25 lipca 2015

Ostatni telefon w Twoim życiu.

Miewasz czasami momenty, w których zastanawiasz się co byś zrobił/a lub do kogo byś zadzwonił/a wiedząc, że niedługo umrzesz? Ostatnimi czasy męczy mnie jedna rzecz, a mianowicie do kogo bym zadzwoniła mając 5 minut życia? Jak wiadomo nie miałabym za dużo czasu, żeby się nad tym długo zastanawiać. Dlatego jeżeli jesteście ciekawi mojego wyboru to zapraszam do przeczytania krótkiej lektury.

Pamiętam, że chodząc jeszcze do szkoły średniej, a narzeczony studiując dostał za zadanie napisanie pracy zaliczeniowej z filozofii. Praca miała mieć formę odpowiedzi na pytanie: Do kogo wykonałbyś/ałabyś  swój ostatni telefon mając tylko 5 minut życia? Oczywiście dodam, że można było wybrać tylko jedną osobę. Jak się domyślasz mój narzeczony, a wtedy jeszcze chłopak napisał pracę na mój temat. Nie pamiętam już co dokładnie bo było to jakieś 4 lata temu. Pamiętam jedynie, że zanim wysłał pracę do wykładowcy to zdążył mi ją przeczytać wyciskając ze mnie potok łez. Nie wierzyłam wtedy, że zasługuję na to, że to właśnie do mnie wykonałby swój ostatni telefon. Przecież są ważniejsze osoby takie jak rodzice czy rodzeństwo, a jednak wybrał mnie. Pomyślałam sobie wtedy jaką to Ja muszę być szcześciarą mając takiego faceta.


Mnie po pewnym czasie nie dawało to spokoju i dość często się nad tym zastanawiałam do kogo w takim razie Ja bym wybrała numer. Po długim namyśle uświadomiłam sobie, że moja druga połówka jest jednak tego warta. Dla jednych moja odpowiedź mogła być oczywista dla innych pewnie zaskakująca bo nie wybrałam rodziny. Dlaczego akurat On, a nie kto inny? Przy podjęciu swojej decyzji wzięłam pod uwagę to, że przecież moja rodzina doskonale wie, że ich zawsze będę kochała bez względu na wszystko. Za to swojemu narzeczonemu powtarzam to jednak codziennie, a nie chciałabym, żeby po mojej śmierci zwątpił w moją miłość do Niego. Chciałabym, żeby po tym ostatnim telefonie wiedział, że moje serce było, jest i będzie już zawsze tylko Jego...

Rodzina jest dla mnie bardzo ważna i ktoś może sobie pomyśleć, że jak można wybrać narzeczonego zamiast rodziny. Baa... Na dodatek takiego, z którym się jeszcze nawet nie zamieszkało. Powiem tak, że jeżeli masz kogoś bliskiego sercu i mimo, że nie jesteś w ogóle spokrewniony to mimo wszystko będziesz taką osobę traktował jak własną rodzinę. W moim przypadku jest tak samo, ponieważ to właśnie z Nim za jakiś czas zamieszkam i wezmę ślub. To właśnie nasza dwójka tworzy własną historię, która niedługo rozpocznie nowy rozdział. On i Ja póki co tworzymy małą dwuosobową rodzinę, która kiedyś mam nadzieję w końcu się powiększy. Przez te prawie 5 lat zdążyliśmy się bardzo dobrze poznać i przejść przez wiele trudnych sytuacji i kryzysów, które nauczyły Nas wzajemnego szacunku do siebie samych i pokory. Dlatego uważam, że to właśnie On zasłużył na to abym poświęciła mu ostatnie 5 minut swojego życia. Jestem na 100% przekonana, że dokonałabym słusznego wyboru, którego bym nie żałowała, a Ty...

Do kogo wykonasz swój ostatni telefon? ;-)
Zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć. :-)




wtorek, 21 lipca 2015

Dorosłość to już?

Większość z nas będąc jeszcze dzieckiem chciała jak najszybciej stać się osobą dorosłą. Również w moim przypadku było tak samo... Myślałam wtedy, że jak skończę 18 lat to świat otworzy się przede mną otworem... Niestety, rzeczywistość okazała się zupełnie inna... 

Wracając do tematu... Mając kilka lat zdarzało się, że rodzina przyjeżdżała w odwiedziny. Jak wiadomo osoby dorosłe siedziały przy stole i rozmawiały do późnej godziny. Gdy zbliżała się godzina 20:00 byłam zła na rodziców, że muszę iść tak wcześnie spać. Uważałam, że jestem wystarczająco poważna i powinnam zostać przy stole razem z dorosłymi. Mimo wszystko i tak kładłam się grzecznie do łóżka jak przystało na kilkuletnią dziewczynkę. Tak naprawdę największy przełom w moim życiu miało Gimnazjum. Jest to okres, w którym zaczynamy sięgać po papierosy, alkohol... No właśnie... Skoro wszyscy tak robili to i mądra Monika musiała też spróbować. 

Pamiętam do dziś jak zaczynając pierwszą klasę poczułam się naprawdę dorosła i sięgnęłam po pierwszego papierosa. Była wtedy impreza na stadionie z okazji czegoś tam... Naprawdę nie pamiętam, ponieważ był to 2007 rok. Obiecałam mamie, że wrócę do 20:00 do domu i jak wiadomo nie wróciłam. Koleżanka, z którą tam byłam namawiała mnie, żebyśmy jeszcze zostały. Spotkałyśmy wtedy naszą wspólną znajomą, która miała przy sobie papierosy i spytała: Czy nie chcemy spróbować? I tak to się zaczęło... Od tamtej pory prawie codziennie po skończonych zajęciach szłam z koleżankami zapalić. Nie chciałam się wyróżniać z grupy dlatego paliłam razem z innymi. Zdarzało się, że jak na coś mama nie chciała mi pozwolić po prostu uciekałam z domu. Chciałam jej pokazać, że ona nie ma prawa mi rozkazywać... Według mnie 15 lat to było wystarczająco dużo, żeby samemu o sobie decydować. Po każdej kłótni z mamą jak mantrę powtarzałam: Jak tylko skończę 18 lat to się od Ciebie wyprowadzę i sama będę o sobie decydować. Mam tego dość, że traktujesz mnie jak dziecko! Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że dawała mi dość dużą swobodę. Rzadko kiedy matka puszcza swoje 15 letnie dziecko na noc do koleżanki. Jeszcze rzadziej pozwala, żeby 15 latka pojechała z koleżanką pociągiem na tydzień do innego województwa. Przecież różnie taki wyjazd może się skończyć, a jednak... Mimo wszystko ufała mi, że wrócę cała i zdrowa. 

Gimnazjum był to czas kiedy nie można było się w ogóle ze mną dogadać. Uważałam, że racja jest po mojej stronie. Mając obecnie 21 lat mieszkam nadal u mamy i nie wyprowadziłam się z domu jak obiecywałam 6 lat temu. :-D Czasami jak wspominamy z mamą to śmiejemy się z tego. Wiem jedno, że jak na wszystko by mi wtedy pozwolono to nie wiem jak bym skończyła. Może nawet nie byłabym w tym miejscu, w którym znajduję się teraz. Mam wszystko co jest niezbędne do życia, a przede wszystkim mam rodzinę. Wiem, że gdyby coś się stało to właśnie oni oddaliby za mnie życie... Dla mnie dorosłość zaczyna się NIE w momencie kiedy ukończymy 18 lat. Ona zaczyna się dopiero w momencie, w którym my sami zaczynamy się utrzymywać bez pomocy rodziców. Można tutaj dodać również to, że zaczynamy sami odpowiadać za siebie jak coś przeskrobiemy. Ja dopiero tej dorosłości się uczę, ponieważ studiuję, samodzielnie załatwiam swoje sprawy i sama zarabiam na własne wydatki. Do pełni dorosłości brakuje mi tylko stałej pracy, która pozwoli mi na całkowitą niezależność.

Kilka moich zdjęć z młodości. :-)











środa, 15 lipca 2015

Czym dla Ciebie jest przyjaźń?

Ostatnio dość często zadaję sobie pytania, które brzmią: Czym jest przyjaźń i gdzie się podziali Ci prawdziwi przyjaciele? Odkąd pamiętam nie miałam ich zbyt wielu. Od dziecka byłam osobą nieśmiałą, która wręcz wstydziła się zagadać do drugiej osoby. Zawsze stroniłam od bójek i awantur, które miały miejsce w klasie. Nie lubiłam być w centrum zainteresowania... Raczej byłam cicha, skromna i skryta. Jak wiadomo z wiekiem mi to przeszło ale do rzeczy. 

W swoim życiu spotkałam wielu ciekawych ludzi, które coś wniosły do mojego życia ale i takich co były gówno warte! Będąc jeszcze w Gimnazjum miałam przyjaciółkę ale niezgodność charakterów i inne priorytety na życie nas podzieliły. Mimo tego niepowodzenia postanowiłam się nie poddawać szukając przyjaźni i prawdziwej miłości dalej bo zawsze wierzyłam, że gdzieś ona jest. To drugie znalazłam ale co do pierwszego zwątpiłam, że kiedykolwiek jeszcze znajdę. W szkole średniej miałam kilku znajomych i jedną najlepszą koleżankę, którą po pewnym czasie zaczęłam traktować jak przyjaciółkę. Często, ponieważ co piątek po lekcjach jeździłam do niej do domu na wspólny maraton filmowy lub na zwykłe babskie pogaduchy. Pamiętam, że zawsze mogłam się jej zwierzyć dosłownie ze wszystkiego bo zawsze mnie wysłuchała. Niestety od czasu kiedy skończyłam szkołę drogi z niektórymi osobami się po prostu rozeszły. Jak wiadomo, każdy z nas poszedł w swoją stronę. Jednak wierzyłam, że w tym przypadku nadal pozostaniemy dobrymi koleżankami, które chociaż od czasu do czasu się do siebie odezwą. 

Mimo wszystko do dzisiaj nie mogę zrozumieć jednego. Nie mogę kurwa pojąć jednej rzeczy... Dlaczego osoba, która jeszcze niedawno pisała do mnie średnio minimum raz w tygodniu i dzwoniła przestała się z dnia na dzień w ogóle odzywać? Przecież będąc w szkole średniej i tuż po jej skończeniu pisałyśmy do siebie, a nawet czasami spotykałyśmy się, żeby powspominać stare czasy! Sama nie wiem co się wtedy stało, że tak to wszystko się potoczyło ale postanowiłam, że tym razem Ja napiszę. W końcu nie chciałam wyjść na damę, która czeka na inicjatywę ze strony przeciwnej. Kilka nieudanych prób nawiązania kontaktu i krótkie zdawkowe odpowiedzi przez, które wywnioskowałam niechęć do pisania ze mną nie zniechęciły mnie. Wręcz przeciwnie, postanowiłam spróbować napisać ponownie za jakiś czas. Niestety, nawet po kolejnym z rzędu podejściu dostałam jedynie w odpowiedzi: Tak, nie i nie mam czasu bo mam teraz sesję... Kiedy na nowo dostałam kosza uznałam, żeby jednak dać sobie spokój i nie włazić komuś za przeproszeniem w dupę. Sama studiuję i wiem co to sesja ale mimo wszystko zawsze znajdę na wszystko trochę czasu. 

Ok, sesja minęła ale sytuacja nadal nie uległa zmianie. Za to zauważyłam przez ten czas jedną dziwną rzecz i postanowiłam o tym powiedzieć narzeczonemu. Na początku stwierdził, że jestem przewrażliwiona ale później jak sam to dostrzegł dopiero przestał mówić o moim przewrażliwieniu. Dopatrzyłam się, że ta pseudo koleżanka, która zawsze wspierała mnie w trudnych chwilach była przy mnie tylko wtedy jak w moim życiu działo się kurewsko źle. Nie wiem, dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam jak chodziłam jeszcze do szkoły średniej. Może byłam zaślepiona tymi słodkimi słówkami: On nie jest Ciebie wart, olej Go lub tym, że dasz sobie radę. Oczywiście, że dam radę. Zawsze dawałam radę ze wszystkim. W końcu jak upadam to podnoszę się z siłą dziesięciokrotnie większą. 
Dziwne prawda? 

Bardzo bliska koleżanka, której zwierzałam się ze wszystkich najskrytszych tajemnic mówi, że mam olać własnego faceta. Zamiast tego mogła powiedzieć, żebyśmy po prostu porozmawiali lub coś innego. Dlaczego nie pisała jak byłam szczęśliwa, jak było super i jak wszystko układało się po mojej myśli tylko wtedy jak było źle? Może po prostu ta dobra koleżanka lubi jak ktoś ma gorzej od niej samej? W końcu prawdziwi przyjaciele są na dobre i złe. Nie tylko wtedy jak jest źle ale wtedy kiedy cieszymy się, że nam się układa i jest dobrze. Nie wiem i tego już zapewne się nigdy nie dowiem jaką ona jest osobą i co nią kierowało. Stwierdziłam, że nie będę marnować na nią swojego cennego czasu. Wiem jedno, że przez te kilka lat miałam przy sobie prawdziwego przyjaciela, na którego nie zwracałam uwagi. Jest to osoba, która wiernie jak Anioł Stróż była i jest nadal przy mnie ciesząc się z każdego mojego najmniejszego sukcesu... Mój narzeczony! Dlatego zanim ostatecznie stwierdzisz, że nie masz przyjaciela zastanów się mocno nad tym dwa razy! 

Na koniec pozwolę sobie przytoczyć kilka ciekawych cytatów:

" Nigdy nie walcz o przyjaźń. O prawdziwą nie musisz, o fałszywą nie warto!"
" W prawdziwej przyjaźni nie chodzi o to aby być nierozłącznym. Tylko o to, żeby rozłąka nic nie zmieniła."
" Możemy mieć tysiące znajomych , setki kolegów, dziesiątki przyjaciół, lecz tylko garstka z nich pozostanie przy Tobie w trudnych chwilach..."



niedziela, 12 lipca 2015

Kilka słów o mnie...



Cześć. Na początku wypadałoby się przedstawić i opisać w kilku zdaniach, a więc mam na imię Monika. Jestem 21 letnią studentką drugiego roku Inżynierii Gospodarki Przestrzennej w Toruniu. Żyję w małym miasteczku niedaleko Inowrocławia. Przy sobie mam wspaniałego i wyrozumiałego narzeczonego, który mimo mojego trudnego charakteru jest przy mnie od prawie 5 lat. Jeżeli chodzi o bloga będzie to blog osobisty, w którym będę mogła dzielić się z Wami swoimi przemyśleniami i odczuciami na dany temat i nie tylko. Zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć z dzisiejszej sesji, które robił mój narzeczony. Dlatego proszę o wyrozumiałość. :-P

Zatem...
Witam Was w moim małym świecie!
W świecie Monaries...