Cześć. Czy zastanawiałaś/eś się kiedyś nad tym co by było gdybyś jutro miał zginać albo gdy masz tylko kilka miesięcy życia? Większość z Was pewnie nad tym jeszcze nie myślała. Żyjemy sobie z dnia na dzień i nie martwimy się o nic. Do czasu aż Ty lub ktoś z Twojej rodziny nie stanie oko w oko ze śmiercią, której nie unikniemy. Tylko co zrobić jak ta śmierć chce nas zabrać przedwcześnie do siebie? Zaczynamy być mili, zmieniamy swoje dotychczasowe zachowanie i stajemy się bardziej życzliwi dla innych...
Siedzę jeszcze w piżamie i piszę ten post zerkając co chwilę na mojego narzeczonego, który jeszcze śpi. Wiesz co Ci powiem? Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Po prostu nie przechodzi mi nawet przez myśl, że miałoby go tu nie być. Generalnie to Ja nie mam nic ze śmiercią do gadania ale gdyby trzeba było to oddałabym mu swoją krew, nerkę, a nawet poszłabym szukać dawcy gdyby moja krew się nie nadawała. Wiem też, że on zrobił by to samo bo te 5 lat jednak do czegoś zobowiązuje... Żyjemy sobie z dnia na dzień chodząc do pracy, a w weekendy studiując lub spędzając ze sobą wolny czas. Tylko nie zdajemy sobie sprawy, że każdy dzień tak naprawdę może być przecież naszym ostatnim. Dlatego jak mój narzeczony ma wracać ode mnie do swojego domu zawsze mówię mu to samo i powtarzam jak mantrę, że ma na siebie uważać. Przecież lepiej później o te kilka minut być w domu niż zginąć jakieś 40-50 lat wcześniej prawda? Tak naprawdę to wszędzie może się coś wydarzyć co zmieni bieg naszego życia lub je po prostu zakończy.
Takim miejscem jest nawet nasz własny dom, który wydaje się nam pozornie bezpieczny. W końcu możemy tam się skaleczyć, a nawet możemy w nim zostać zabici bo po prostu zapomnimy zamknąć w nocy drzwi na zamek. Innym miejscem, które pozornie również dobrze znamy jest nasza droga do pracy. Ja sama każdego dnia nie wiem czy nawet do niej dojadę bo przecież autobus może wpaść w poślizg i zderzy się z tirem co w efekcie doprowadzi do mojej śmierci. Nawet jeżeli już dojadę to przecież muszę jeszcze z przystanku dojść do miejsca pracy, a tam może mi spaść coś na głowę. Nie mam na myśli tu ptasich odchodów ale pamiętam jak jakieś 2 miesiące temu oszukałam przeznaczenie. Idąc wtedy z pracy na autobus mijałam po drodze remontowaną kamienicę i na chodnik kawałek za mną spadła ciężka metalowa część na chodnik. Pomyślałam sobie ale fuks i dobrze, że w ogóle żyję bo jakbym przeszła te 2-3 sekundy później ta część wylądowała by na mojej głowie. Całe szczęście, że nic mi się nie stało i nie szło tam żadne dziecko.
Tak naprawdę ja już dawno zaczęłam doceniać swoje życie tylko teraz jeszcze bardziej. Każdego dnia jak jadę do pracy dostaję sms od mojego narzeczonego, który zawsze brzmi tak samo czyli Kocham Cię najmocniej na świecie. Tamtego pechowego dnia nie otrzymałam od niego sms o tej treści. Była to treść, która zmroziła mi krew w żyłach bo raczej nie każdy ma codziennie poważny wypadek na drodze do pracy, a w sumie to raczej poza nią na płocie. Fakt, nie jesteśmy jeszcze z Mateuszem małżeństwem ale od ponad 5 lat jesteśmy narzeczeństwem i nawet jeżeli ta tragedia dotknęła ojca Mateusza to mnie dotknęła również tak samo jak Jego. Samochód do kasacji ale to nic nie znaczy przy tej świadomości, że żyjemy. Można mieć przecież 10 samochodów ale życia już drugiego jak w grze nie kupimy. Może to chamsko zabrzmi ale możemy mieć nawet piątego z kolei męża, a nasze dziecko, które mieliśmy z poprzednim mężem nadal pozostanie naszym dzieckiem.
Dlatego wyszłam z założenia, że nie warto przywiązywać się do rzeczy materialnych bo teraz są, a jutro może ich nie być. Po tym wypadku w kółko jak nakręcona zaczęłam co 15 minut mówić Mateuszowi jak bardzo go kocham na przemian przytulając i mówiąc jak dobrze, że jest. Dlatego idźcie chociażby teraz i przytulcie z całych sił osobę, którą naprawdę kochacie. Powiedzcie jej ile dla Was znaczy bo tak naprawdę dzisiaj jest obok, a jutro...
Jutro jest nam nieznane...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak już tu wszedłeś to zostaw po sobie mały ślad.
Będzie mi miło. :-)